Friday 28 September 2012

chapter 23.



Każdy popełnia błędy, lecz ważne by się na nich uczyć i pamiętać by nie dopuścić do nich po raz drugi. Każdemu należy się druga szansa, bo jesteśmy tylko ludźmi, istotami dalekimi od ideału.
Ona była winna, popełniła błąd, ale nie zamierzała znów do niego dopuścić. Miała u boku mężczyznę swojego życia i nigdy nie dałaby go skrzywdzić, a już na pewno nie zrobiłaby tego osobiście.
- Kocham. Cię. Nad. Zycie. Nawet. Nie. Jesteś. W. Stanie. Sobie. Tego. Wyobrazić. – wypowiadał miedzy kolejnymi pocałunkami, dłońmi błądząc w kaskadzie jej rudych loków.
Każde jego słowo potrafiło ją rozbroić, obezwładnić tak, ze nawet jakby chciała, nie umiałaby z nim walczyć, tylko poddawała się, prosząc o więcej. Działał na nią jak narkotyk, potrzebowała jego dziennej dawki, a gdy miała za mało, zaczynała odchodzić od zmysłów. Nigdy nie pomyślałaby, ze można aż tak się od kogoś uzależnić.
Powędrował wargami ku jej odsłoniętej szyi, składając na niej małe całusy na zmianę z ugryzieniami, na które jej ciało reagowało impulsami, które tak uwielbiał obserwować.
- Ręce do góry – wyszeptał jej wprost do ucha, co wykonała bez słowa, pozwalając by jednym ruchem pozbawił ją koszulki, wyrzucając ją gdzieś za siebie.
Znów, składając głodne pocałunki, uchwycił jej ciało i posadził ją na klapie fortepianu, układając dłonie na jej nagich udach, wysyłając tym samym dreszcze przez całą powierzchnie jej rozgrzanej skory.
Wargami schodził coraz niżej, aż do czarnego stanika, którego pozbył się w przeciągu sekundy. Zdecydowanym ruchem, przyciągnął ją bliżej siebie, wciąż znajdując się miedzy jej nogami przy krawędzi pianina. Pocałował ją mocno i namiętnie, po czym zaczął znów zsuwać się coraz niżej, jednak w tym samym czasie trzymając tył jej głowy, zmuszając by z każdą chwilą coraz bardziej schodziła do pozycji leżącej, pozwalając mu zawisnąć nad nią i w pełni podziękować za prezent jaki mu sprawiła.
Pieścił jej piersi rozpalonymi wargami, językiem na zmianę z zębami traktując jej sutki, na co wyginała się co chwile niczym luk, dłońmi czesząc jego włosy, a nogami obejmując go w pasie.
Właśnie tego potrzebowała, jego dominacji i kontroli, do tego była przyzwyczajona, uwielbiała to i zdecydowanie za tym tęskniła przez cały okres jego nieobecności. Tylko on potrafił zawładnąć nią do tego stopnia, ze gdyby teraz się od niej odsunął, zaczęłaby błagać aby kontynuował.
Nawet nie zauważyła kiedy, jego t-shirt zniknął, lądując gdzieś daleko od nich, za bardzo była skupiona na jego dłoniach, które właśnie zsuwały z niej blado-niebieskie spodenki, ciągnąc za sobą czarne figi, pozostawiając ją w samych Convers’ach, leżącą na blacie fortepianu, rozpaloną do czerwoności, błagającą o ten zastrzyk adrenaliny, o to uderzenie, które przypomni jej co to znaczy ‘zyc’.
Chwytając jej podbródek, podniósł ją do pozycji siedzącej tak, by spotkała się z nim twarzą w twarz, nie mogąc wyjść z podziwu, jak głodne były teraz jego oczy.
Po raz kolejny, zajął miejsce miedzy jej nogami, przybliżając się tak, by czubkiem nosa, przejechać po jej policzku. Rozchyliła wargi w poszukiwaniu dawki powietrza, które mogłoby choć trochę ukoić jej pożądanie. Nie dal jej, wpijając się w nią niczym pijawka, wciąż podgryzając jej dolną wargę, co poruszało całym ciałem rudowłosej. Poczuła męską dłoń osuwająca się po jej kości policzkowej, aż do ust, gdzie palcami, wskazującym i środkowym, dotknął wpierw lewego, potem prawego kącika jej warg, w końcu pozwalając sobie obserwować jak jej usta pochłaniają oba palce, podsysając je po kolei.
Chwile potem, zamienił je swoim językiem, błądząc teraz po jej podniebieniu, odwracając uwagę od tego, ze owe palce wędrują na południe, miedzy jej piersiami, po brzuchu, podbrzuszu. Bez ostrzeżenia, wsunął w nią oba, głęboko, najdalej jak się dało, na co jej ciało aż podskoczyło.
Mrucząc pod nosem, odnalazła jego wargi, składając na nich zapraszające pocałunki, później przenosząc się ku jego szyi, dłońmi błądząc po jego klatce.
- Oh, Panno Daniels, jak milo być znowu w domu – wyszeptał, na co uśmiechnęła się, rozpinając skórzany pasek jego spodni.
- Stanowczo za długo Pana nie było.
- Jednak jak zawsze, jest Pani zwarta i gotowa, nigdy mnie nie zawodząc – kontynuował, swoim niskim tonem dyktując wszystkie reguły, których tak chętnie się trzymała.
- Przy Tobie, gotowość to codzienność – odparła, rozsuwając rozporek w dżinsach, których ciężar sam pociągnął je w stronę podłogi.
Z zadowoleniem uniósł jedna brew, nachylając się blisko niej, i patrząc jej prosto w oczy, wszedł w nią mocnym, szybkim i stanowczym ruchem, obserwując jak rozkosz rysuje się na jej twarzy, z każdym kolejnym uderzeniem, które zaczynało nabierać coraz szybszego tempa.
Gdy poczuł, ze jego koniec jest blisko, zatrzymał się, muskając jej usta, którymi starała się teraz złapać oddech.
- I nie myśl, ze zapomniałem o naszej rocznicy, tez coś dla Ciebie mam – na te słowa spojrzała na niego z niedowierzaniem, połączonym ze szczęściem – Dam Ci jak już ochrzcimy fortepian. Wiec wszystko w swoim czasie, a teraz pozwól, ze posłucham jak krzyczysz – wyszeptał, nabierając takiego tempa, ze jej orgazm nadszedł szybko, wbijając ją w jego ramiona, paznokcie w jego skore, rozpierając ją od środka, niczym rosnące fale rozkoszy, wybuchające w tym samym momencie.
Jej namiętny krzyk, sprawił, ze i on skończył, zaraz po niej, czując jak potężna ulga i rozluźnienie obejmują cale jego ciało. Był zmęczony, ale nieźle z siebie dumny.
Wyprostował się, muskając jej wargi, tym razem delikatniej, bardziej dziękując niż prosząc.
- Kocham Cię i ten ostatni rok był najwspanialszym w całym moim życiu, właśnie dzięki Tobie. I wiem, ze następny będzie jeszcze lepszy, ale uważaj, bo jeszcze nie raz Cie zaskoczę – odparł, wisząc nad nią, zakładając kilka kosmyków za jej ucho.
- Byłam pewna, ze zapomniałeś o naszej rocznicy ... – odpowiedziała, wciąż szukając swojego oddechu.
- Takich dat się nie zapomina, Panno Daniels. Chodź, weźmiemy prysznic, a potem pokaże Ci co mam dla Ciebie – wyciągnął ku niej dłoń, którą chwyciła, uśmiechając przy tym szeroko.
Nie zważając na protest, wziął ją na ręce, tuląc jej ciało do siebie i zaniósł ją do łazienki.

*

Wiadomo, nie od dziś, ze nie ważne ile mężczyzna ma lat, zawsze będzie się bawił swoimi zabawkami, a zmieniają się one w zależności od wieku. Im staje się starszy, tym droższe.
Ciągnął za sobą rudowłosą, co chwile sprawdzając czy nie podgląda spod opaski, którą jej założył w mieszkaniu.
Wyprowadził ją na chodnik przed domem, po czym skierował się z nią w stronę strzeżonego parkingu na sąsiedniej ulicy. Ochroniarz widząc go, otworzył im bramkę, a on tylko kiwnął głową i poprowadził ją dalej.
W końcu zobaczył, co chciał jej dać, wiec zatrzymał ją i zaszedł od tylu, układając podbródek na jej barku.
- Wiesz, ze kocham Cię nad życie? – wyszeptał, celowo wargami muskając skore jej ucha, na co wzdrygnęła nieco, wciąż uwieziona w jego ramionach.
- Wiem. A ja kocham Ciebie – odparła – I to jak cholera – dodała ciszej, zagryzając dolną wargę.
- Dziękuję Ci, ze wytrzymałaś ze mną cały rok, pierwszy i mam nadzieje, ze nie ostatni – przyciągnął ją jeszcze mocniej do siebie, składając paraliżującego całusa na jej karku.
Ustami powędrował na wschód, aż do końca jej ramienia, skąd opuszkami palców zjechał aż do jej dłoni, wprawiając przy tym jej skore w istną rozkosz. Splótł ich palce i przyciągnął jej rękę do swoich ust, muskając pojedyncze kostki, po czym otworzył nieco jej dłoń i wsunął w nią coś zimnego, metalowego i o ostrych rysach.
Jednym ruchem, ściągnął opaskę, a na widok ów prezentu, rudowłosa, aż cofnęła się o krok, zderzając z nim.
- Chyba żartujesz?! – jej usta pozostawały w kształcie litery ‘O’, a oczy mrugały nieprzerwanie, jakby wciąż nie dowierzała.
- Wiem, ze o takim marzyłaś. A ja chciałbym spełnić choć jedno Twoje marzenie – odpowiedział, uśmiechając przy tym dumnie.
- Ale ... To jest ... Ale ... Nie .... Jak?
- Tak, kotku. To jest Twój nowy samochód, Shelby Mustang GT500 z 67’ego, bo mówiłaś, ze wtedy były najlepsze. A kolor to była moja osobista inicjatywa, oryginalnie był granatowy, ale uznałem, ze ciemno srebrny z dwoma czarnymi pasami będzie wyglądał groźniej. Jeśli Ci się nie podoba, możemy przemalować, choćby na różowo – zaśmiał się, podchodząc do drzwi pasażera – Nie stój tak! Wsiadaj i jedz! Zawieź mnie gdzieś!
- Ale ... Nie mogę go przyjąć, to stanowczo za drogi prezent.
- Kotku, nie denerwuj mnie. Otwórz, bo zaczynam marznąć. Jest Twój, tylko masz jeździć bezpiecznie, tak?
- Tak, tak ... Tak! – podbiegła, rzucając mu się w ramiona, ściskając go jak najmocniej potrafiła – Dziękuję!
- Proszę. A teraz czas na przejażdżkę, niech się w końcu dowiem co było w tych samochodach takiego nadzwyczajnego.
Niebieskooka odskoczyła od niego i niczym dziecko, w podskokach pobiegła do drzwi i wskoczyła na miejsce kierowcy, a on zasiadł obok, obserwując jak jego Księżniczka z podziwem przejeżdża dłońmi po kierownicy i skórzanym wnętrzu. Musiał przyznać, jemu samemu ten samochód podobał się coraz bardziej.
- To gdzie Cie zawieść? – zapytała, wkładając kluczyk do stacyjki i odpalając, na co przyjemny mruk wydobył się spod maski – O Boże, prawdziwe V8 z lat 60’tych ...
- Brzmi ładnie. I nie wiem, zaskocz mnie – swoim tonem oznajmił jej, ze jest to małe wyzwanie, bo przecież mieszkał w tym mieście i znal praktycznie każdy jego kąt.
- A żebyś wiedział, ze zaskoczę – odpowiedziała, unosząc jedną brew, po czym wrzuciła jedynkę, a samochód niczym strzała wyrwał do przodu.
Prawie czterysta koni ciągnęło maszynę po w pół pustych ulicach Londynu, przedzierając się przez korki w okolicach Tower Bridge, jednak po drugiej stronie mostu poczciwy Ford mógł w końcu podnieść obroty.
Ryk ośmiu cylindrowego silnika niósł się po okolicy, zwracając uwagę wszystkich przechodniów.
Siedział wygodnie, jako kierowcy, ufał jej jak mało komu. Nie znal nikogo kto potrafił opanować samochód z taką łatwością, wiec jej boczne wchodzenie w zakręty czy ściganie się na światłach z przypadkowymi kierowcami w żaden sposób go nie denerwowało.
Nachylił się, włączając radio, gdzie akurat leciała znana im piosenka.
- You’ll find us chasing the sun – zaśpiewali głośno, tańcząc po kabinie do niekończących się ‘oh oh oh’.
Zauważył, ze skierowali się mocno na południowy wschód, gdyż architektura w tej okolicy była bardzo specyficzna. Maszyna pędziła po serpentynach, pnąc się pod gore z piskiem opon, a on wciąż zaciągał się tym przyjemnym zapachem palonej gumy.
Nie wiedział dokąd go zabierała, ale mało go to obchodziło, wciąż obserwował jak świetnie bawi się swoim nowym samochodem, jak cudownie go kontroluje, uśmiechając ‘tym’ uśmiechem, który doprowadzał go do szaleństwa.
- Musze przyznać, nie dziwie się, ze dali Ci robotę jako kierowca – wyrwał, wciąż przyglądając się pracy jej nóg i rąk, zwłaszcza nóg – Ale powiedz czy daleko jeszcze?
- Już prawie – odpowiedziała.
Rozejrzał się dookoła, nie widząc nic poza wąskimi, pustymi uliczkami oblanymi ciemnością późnego wieczora, a asfalt dostrzegał tylko i wyłącznie dzięki lampom w samochodzie.
Po chwili, przestali się wspinać w gore, teren się wyrównał, a ona jechała wzdłuż gęsto zarośniętej linii drzew, po chwili zajeżdżając na mały placyk, z którego widok aż odebrał mu oddech.
- Jesteśmy – wyszeptała i wysiadła.
Stala oparta o przód maszyny, a on zatrzymał się obok, nie odzywając ani słowem. Dookoła ich nie było nic prócz drzew, łąk i tej jednej, zapomnianej ulicy, która ich tu zaprowadziła. Owy placyk był dość mały, zmieściłby dwa osobowe samochody. Jednak widok z tego miejsca był czymś, czego nigdy nie zapomni.
Byli wysoko w gorze, a w dole, niczym choinka pełna rożnych, migoczących świateł, znajdowała się stolica, Londyn, jak na wyciągniętej ręce, panorama całego miasta spowitego ciemną osłoną nocy. Canary Wharf, niczym stacja główna, świeciły najjaśniej, był i London Eye, Tower Bridge, O2 i Big Ben, a po środku wszystkiego, wstęga szerokiej Tamizy.
- Ale tu pięknie – wyszeptał, nie chcąc psuć nastroju.
Na te słowa, ona odwróciła się do niego i bez pytania, skradła mu długiego, soczystego całusa.
Nie odpowiadał, stal jak wryty, trzymając jej twarz w swoich silnych, męskich dłoniach, wpatrując się w jej oczy, mimo wszystko wciąż widząc światła stolicy, znajdujące się za nią.
Nie wierzył, ze kobieta, która stała teraz przed nim, spędziła z nim już cały rok i sam się dziwił, ze jeszcze przed nim nie uciekła.
- Wiesz, ze stanę na rzęsach, żeby Panią uszczęśliwić, Panno Daniels? Dam Ci co tylko zechcesz, tylko obiecaj, ze choćby świat się walił, nie zostawisz mnie. Bez Ciebie nie dam rady – szeptał, przykładając czoło do jej, spoglądając w błękitne tęczówki spod swoich długich rzęs – Kocham Cie, Madeleine Daniels. Już zawsze będę. Choćby nie wiem co, zawsze będę przy Tobie – kontynuował, opuszkami palców gładząc jej policzki – A teraz, skoro ochrzciliśmy już mój fortepian, co powiesz na to, żebym kochał się z Tobą na masce Twojego nowego samochodu? – zapytał, czubkiem nosa przejeżdżając po jej dolnej wardze, na co wzdrygnęła lekko.
- A ja na to tylko tyle, ze za dużo mówisz, a za mało robisz – odpowiedziała i nie czekała długo by posadził ją na wciąż cieplej masce Forda.
Błądząc dłońmi po jej ciele, całował jej rozgrzane wargi, nagą szyje i kark, gdy ona w tym czasie, jedną ręką molestowała jego włosy, a drugą powoli odpinała pasek w jego spodniach.
Miała z tym mały problem, wiec wyprostował się, robiąc to samemu, przyglądając się jak rude fale, zarzucone delikatnym ruchem, lądują teraz w całości na jej prawym ramieniu, zakręcając ku gorze na jej piersiach.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie, Panno Daniels, a w tej chwili, pragnę Pani chyba jeszcze bardziej niż kiedy kol wiek –wyszeptał przez aż zaciśnięte zęby, wpatrując się w nią rozbierającym wzrokiem.
Nie zamierzał czekać ani chwili dłużej i gdy podszedł, wręcz zdarł z niej spodenki, zostawiając ją w koszulce, skórzanej kurtce i bieliźnie, która przecież nie stała mu na drodze.
Zagryzł zęby na jej dolnej wardze chcąc by pozostała na miejscu i wszedł w nią zdecydowanym ruchem, z rozkoszą wsłuchując się w namiętne jęki, którymi jej ciało odpowiadało na jego obecność.

*******

Pisane przy ‘Off To The Races’ Lany Del Rey.
Ten rozdział jest bardziej w moim stylu, ale cóż, nie można w kolko pisać o tym samym. Tym razem pozwoliłam sobie napisać coś, co lubię.
W pełni dedykowane mojej najukochańszej Aleeex. Wybacz, ze nie było o Tobie wzmianki, ale chciałaś taki rozdział, wiec i jest.
Nie boj się, jeszcze mam parę niespodzianek w rękawie, ale to ... shhhh!

#LatersBaby.

Thursday 27 September 2012

chapter 22.


Tak, ma się wszystko, a ludzie wciąż potrafią narzekać. Tego za mało, tego za dużo, to nie takie, to aż za idealne. I tak w kolko. Nigdy nie potrafimy być w pełni z czegoś zadowoleni, zawsze znajdziemy sobie powód do narzekań. I po co?
Dlaczego człowiek jest istotą, której potrzeby nie znają końca, a tak naprawdę większość z nich nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, nie są potrzebami, a zachciankami.  Po co zdradzać, skoro się wie, ze się kogoś kocha? Jeśli nie jest się z kimś szczęśliwym, lepiej będzie skrzywdzić tą osobę i odejść niż zostać, wmawiać, ze wszystko jest dobrze, a tak naprawdę po kryjomu oddawać się innemu.
Nie jesteś szczęśliwy, odejdź, nie oszukuj.
I to właśnie ta o to myśl zmusiła ją by odsunęła się od bruneta, czując, ze jest blisko stracenia nad sobą kontroli.
- Nick ... Przepraszam ... Nie mogę ... – wyszeptała, spuszczając twarz, ukrywając ją w własnych dłoniach. W tym momencie nienawidziła samej siebie.
- To ja przepraszam. To nie tak miało wyglądać ... Lepiej jak już pójdę, ale pamiętaj, ze gdybyś zmieniła zdanie, ja będę czekał – odpowiedział, po czym musnął czubek jej głowy i bezdźwięcznie zniknął za drzwiami łazienki.
Zaszlochała głośno, nie ruszając się z miejsca. Może tego właśnie potrzebowała, pobudki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, ze powinna dać samej sobie w twarz za same myśli o tym, ze wolałaby by Sykes zniknął z jej życia.
Kochała go, bardziej niż to tak naprawdę do niej dochodziło, była gotowa zrobić mu coś takiego chcąc ... zemścić się? Za co?
Za to, ze ją kochał i robił wszystko co mógł by ją uszczęśliwić? Wypruwał sobie żyły, chcąc uchylić jej nieba, a ona śmiała narzekać i obściskiwać się z innym?
Zeskoczyła na podłogę, zarzucając włosy do tylu. Tak jak stała, weszła do wanny, zsuwając się na samo jej dno i najchętniej w ogóle nie wypływałaby po dawki powietrza.

*

- I jak myślisz? Spodoba mu się? – zapytała młoda Daniels, widząc obniżającą się szczękę przyjaciółki.
- Jeszcze pytasz ... Bedzie zachwycony! Ale ... jak ty to tu wstawiłaś? – zapytała szatynka, obchodząc pokaźny prezent dookoła.
- Magia! Długo by opowiadać, ważne by mu się spodobał.
- Myślisz, ze pamięta?
- Mam nadzieje.
- A co z Nick’em? Wszystko się uspokoiło? – kontynuowała brązowo-oka, siadając na sofie, w dłoni wciąż ściskając kubek gorącej herbaty.
- Tak. Rozmawialiśmy, przeprosiliśmy się, ze dopuściliśmy do takiej sytuacji, ze zatrzymamy to dla siebie i nie będziemy do tego wracać. W sumie tyle, ale przyjął to wyjątkowo spokojnie, spodziewałam się, ze będzie zły.
- Madi, on wie, ze z Nath’em nie ma żadnych szans, wiec po co ma się z Tobą kłócić? A poza tym, jesteś jego szefową i zdaje sobie sprawę, ze jak zacznie podskakiwać to się z nim pożegnasz.
- Ale ja nie chce, żeby tak na mnie patrzył. Nie chce, żeby ktoś był dla mnie sztucznie miły, bo chce wciąż dostawać pieniądze.
- Słońce, obudź się – Alex podniosła się, podchodząc bliżej przyjaciółki – W dzisiejszych czasach pieniądze rządzą wszystkimi i wszystkim. To, ze Ty oczekujesz, żeby Twój pracownik był dla Ciebie miły, ale nie dla pieniędzy, jest niemożliwe. Jesteś jego szefową, a tym samym jego miesięczną wypłatą. Zrozum to i zachowuj się jak na szefa przystało, bo w ogóle przestaną Cie szanować, a Ty będziesz im jeszcze za to płacić.
- W sumie, chyba masz racje. Może i lepiej, ze tak się to wszystko skończyło. Lepsze to niż niepotrzebna awantura, a nie chce się kłócić czy go zwalniać.
- No widzisz, to się ciesz i niech zostanie tak jak jest. A teraz zbieraj rzeczy i chodź, obiecałaś zawieźć mnie do domu.
- A nie chcesz zostać dziś u mnie? Zawiozę Cie do pracy rano – rudowłosa zrobiła oczy niczym kot w butach, nie chcąc zostawać samej kolejny wieczór z kolei.
- Nath wraca jutro popołudniu, wytrzymasz. Ja się najlepiej wysypiam we własnym łóżku – Taylor chwyciła swoją torebkę, zarzucając ją na ramie, oświadczając tym samym, ze jest gotowa do wyjścia – A poza tym, Conor dziś u mnie nocuje, wiec wybacz, ale wole spędzić noc z nim.
- No ba! Pozdrów go i podziękuj mu, ze w końcu przywrócił mi tą szczęśliwą i zadowoloną Alex, za którą tak tęskniłam – Daniels ułożyła ramie na karku przyjaciółki i ciesząc się jak zakochane nastolatki, wyszły na klatkę schodową.

*

Była sobota wieczór, ta ważna sobota. Ten dzień, na który rudowłosa czekała od trzech tygodni. Nie tylko dlatego, ze jej chłopak miał dziś wrócić i znów zająć miejsce w jej stęsknionych ramionach, ale głównie dlatego, ze ten dzień był dla ich obojga szczególnie ważny.
Jak na koniec września, ów wieczór był naprawdę ciepły. Tym lepiej.
Daniels zajechała na parking na przeciw wyjścia z lotniska i wysiadła z samochodu. Ubrana w jasne, poszarpane dżinsowe spodenki z wysokim stanem, czerwoną koszulkę na ramiączkach, schowaną w owych spodenkach; ze nie było aż tak ciepło, na wierzch zarzuciła białą, skórzaną kurtkę z kowbojskimi frędzelkami, a wszystko dopięła parą czerwonych Convers’ow sięgających za kostki.
Cały swój wygląd miała idealnie opracowany, miała wyglądać zjawiskowo, ale naturalnie, nie chcąc by zauważył, ze tego wieczora czeka go coś specjalnego.
Stanęła przed samochodem, rozglądając się dookoła. Wszędzie było mnóstwo fanek czekających na ich przylot, a sama nie mówiła mu, ze wybiera się by go odebrać.
Nie wiedziała wiec, o której dokładnie lądują, ale na wszystko jest sposób.
Usiadła na masce samochodu, podciągając kolana nieco do siebie, opierając na nich łokcie, w dłoni trzymając telefon, który ukazywał jej teraz stronę Twitter’a. Wiedziała, ze fanki na bieżąco będę pisać co się dzieje, a ona po prostu wyczeka odpowiedni moment.
W końcu w oddali dało się słyszeć ogromne i głośne piski, co oznaczało, ze wyszli już z bagażami. Tłum przed jednymi z drzwi, aż podskakiwał z radości, a Kev, niczym Super Man swoimi ramionami ochraniał chłopaków przez zgnieceniem.
- Jakie to słodkie – zaśmiała się sama do siebie, wkładając komórkę do tylnej kieszeni spodni, zjeżdżając z maski, opierając się o boczny zderzak, zakładając ręce na piersiach; czuła, ze to jeszcze chwile potrwa.
Wciąż wpatrywała się w niego, w jego uśmiech niczym u dziecka w sklepie ze słodyczami. Kochał to co robił, kochał fanów, dzięki którym mógł spełniać swoje marzenia, wiec jakim prawem mogla zrobić z jego marzeń jego wadę?
Skarciła się w myślach, kręcąc głową, co zwróciło jego uwagę i w końcu zauważył ją, czekającą na niego w oddali.
Poprosił innego ochroniarza by zatrzymał fanki, podczas gdy on uda się do niej i spokojnie, już przy niej, wróci do domu.
Gdy było to bezpieczne, ruszył ku niej, przyspieszając swój krok, nie mogąc się doczekać chwili, gdy będzie miał ją już obok siebie.
Jednak w połowie  parkingu uznał, ze ma dosyć, rzucił swoją torbę i pobiegł szybko w jej stronę, na co odpowiedziała tym samym, kilka sekund później praktycznie wskakując mu w ramiona.
Uniósł ją nad ziemia, kręcąc się z nią dookoła niczym dziecko, tuląc ją do siebie jak najmocniej potrafił, tym samym czując jak jej uścisk staje się coraz silniejszy.
Po chwili, postawił ją na nogi, dając sobie okazje by spojrzeć jej w oczy, nie mogąc się nacieszyć, ze jego Księżniczka znów była u jego boku.
Jej spojrzenie było pełne radości, ekscytacji i utęsknienia, co sprawiło, ze nie czekając ani sekundy dłużej, uchwycił jej twarz w obie dłonie, ustami tonąc w niej, smakując każdego fragmentu jej warg, za którymi tęsknił całymi dniami i nocami. Znajomy zapach znów wypełnij jego nozdrza, wywołując przyjemne dreszcze, a gdy jej dłonie uchwyciły jego kark, gęsia skorka przeszyła cale jego ciało.
- Ale się stęskniłem –odezwał się, gdy zastopowali na złapanie oddechu.
- Ja tez ... Chodź, jedzmy do domu. Na pewno jesteś zmęczony.
- Bylem dopóki Cie nie zobaczyłem. Działasz na mnie lepiej niż kokaina ... Dziękuję, ze po mnie przyjechałaś, to cudowna niespodzianka.
- Dobrze wiesz, ze dla Ciebie wszystko – wyszeptała, delikatnie muskając jego usta – Chodź, jedzmy już.
Przytaknął jej głową, pobiegł po swoje torby, które wrzucił do bagażnika i szybko zasiadł na miejscu pasażera, pozwalając jej zawieść się do domu, całą drogę wpatrując się w nią jak w obrazek, dochodząc do wniosku, ze podczas jego nieobecności coś uległo zmianie, ale za nic nie byłby w stanie zgadnąć co.
Zajechali pod ich apartament, gdzie rudowłosa podejrzanie zamilkła i bez słowa, szla przed nim po schodach do mieszkania.
- Wszystko okay? – zapytał w końcu, chcąc wiedzieć co się dzieje.
- Tak. Czemu pytasz? – odparła, wkładając klucz do zamka i wpuszczając go za sobą do korytarza, gdzie zdjęła z siebie kurtkę, odwieszając na wieszak obok.
- Wydajesz się ... zamyślona – kontynuował, wchodząc do ciemnego salonu, po omacku poszukując kanapy, na którą mógłby się rzucić.
- Nie. Ale mam coś dla Ciebie ...
- Tak, a co?
- To – odparła, odpalając światło w salonie, które ukazało mu, ze w miejscu, gdzie kiedyś stała sofa, teraz znajdywało się coś dużo większego, okryte satynowym płótnem z potężną, czerwoną kokardą na czubku.
- Co to? – zapytał, podchodząc do prezentu, nie mogąc wpaść na żaden pomysł, co mogło ukrywać się pod czarnym materiałem.
- Cos, co mam nadzieje, Cie uszczęśliwi i będzie Ci przypominało, ze Cie kocham – odpowiedziała, stając przy jego boku, widząc jak patrzy na nią z zniecierpliwionym wyrazem twarzy – No weź już to otwórz, bo sama zaraz zwariuje!
Zaśmiał się i bez dłuższego oczekiwania, chwycił za satynę i pociągnął mocno, na co zjeżdżający materiał ukazał mu potężny, czarno lśniący fortepian ze skórzanym taboretem. Klawisze wciąż były ukryte pod pokrywą, tak jak i struny, a przy napisie Yamaha, który był zaraz obok stelażu na nuty, w pochyłych literach zauważył wygrawerowaną wiadomość:
For Nathan James Sykes,
With Love,
Your Madeleine’.
Odwrócił się ku niej z nieco zaszklonymi oczami i bez słowa, przytulił ją do siebie jak najmocniej potrafił, nie wiedząc czym zasłużył sobie na taki prezent. Jednak na razie nie był w stanie zapytać. Kupiła mu C7, marzenie każdego kto kiedy kol wiek chciał grac. Wiedział ile musiała na to odkładać, ale myśl, ze zrobiła to dla niego, aż ściskała mu gardło.
- Dziękuję – wyszeptał jej do ucha, telepiąc się nieco w jej ramionach, na co przycisnęła go do siebie jeszcze mocniej.
- Podoba Ci się?
- Jest piękny. Stanowczo za drogi, nie powinnaś była robić mi takiego prezentu.
- Mówiłam Ci już, ze dla Ciebie wszystko – odparła muskając jego wargi i wypuszczając go z objęcia – No? Zagraj coś!
- Ha, jest tak cudowny, ze aż boje się go dotknąć.
- Daj spokój, jest Twój i masz grac, to nie jest wazon, z którego się tylko ściera kurz. Dawaj!
Spojrzał na nią niepewnie, ale z wyraźną radością. Czul się jakby to była Gwiazdka, a on właśnie miał zacząć bawić się swoim świątecznym, wyczekanym prezentem.
Uniósł pokrywę klawiszy, dosłownie widząc w nich swoje odbicie. Uśmiech aż sam wkradł się na jego wargi, gdy zajmował miejsce na skórzanym, wciąż twardym taborecie.
Jej smukła sylwetka ukazała się mu po lewej stronie, oparta o bok fortepianu, przyglądała się każdemu jego ruchowi.
- Zagraj dla mnie, Nathan- wyszeptała, swoimi słowami wywołując u niego przyjemne, cieple uczucie, gdzieś w okolicy serca.
- Siadaj – wskazał jej miejsce obok, gdzie zasiadła, bez słowa.
Ułożył dłonie na pojedynczych klawiszach i zaczął. Od razu poznała ów piosenkę, wsłuchując się w pojedyncze nuty, obserwując ruchy jego palców, które wręcz płynęły po błyszczących ząbkach klawiatury.
Oh tak, kochała tą piosenkę.
- Yeah, you could be the greatest, you can be the best, you can be the king kong banging on your chest – śpiewał, wpatrując się spokojnie w swoje dłonie, tonąc w muzyce, której sam nadawał teraz tor.
Właśnie to uwielbiał, on, klawisze i po poprzez kilka nut mógł wyrazić całego siebie, bez potrzeby slow i rozmów. Wystarczyło go posłuchać by wiedzieć co chce przekazać.
- Standing in the hall of fame and the world’s gonna know your name, cos you burn with the brightest flame. And the world’s gonna know your name and you’ll be on the walls of the hall of fame – na refren, zaśpiewała wraz z nim, na co jego uśmiech stal się jeszcze szerszy.
Kontynuował, wpatrując się w nią, śpiewającą kolejne słowa równo z nim, pozwalając by ich glosy niosły się echem po całym mieszkaniu.
Jej anielski ton i jego męska, niska barwa idealnie współpracowały razem nadając piosence nowego smaku.
Mieli gdzieś to, ze zrobiło się ciemno, ze ledwo się widzieli. Światła z zewnątrz odbijały się w idealnej farbie fortepianu, niczym potężne, czarne lustro, tworząc mroczną, romantyczną atmosferę.
Pod koniec piosenki, nagle przerwał, i bez słowa zatopił w niej wargi tak, jak jeszcze nigdy. Jego pocałunek był przepełniony wdzięcznością, spełnieniem, szczęściem i pożądaniem, tak, jakby od niego miało zależeć jego życie, jakby oddychał tylko dzięki niej, chcąc przekazać jej wszystkie swoje uczucia za jednym razem.
Poddała się mu bez sprzeciwień, potrzebowała go równie bardzo, jak on jej.

*******

Pisanie przy tym samym podkładzie co zawsze, jednak nie podoba mi się ten rozdział, ani trochę.
Cóż, wybacz Aleeex, ze dedykuje Ci takie … coś. Poprawie się!
Kocham Cie!
P.S. Wybaczcie brak wszystkich znaków.

#LatersBaby.