Saturday 22 September 2012

chapter 20.


Nic nigdy nie jest w stu procentach pewne. Możemy komuś ufać, mówić, ze znamy ową osobę z każdej możliwej strony i nic nie byłoby w stanie nas zaskoczyć.
Cóż, nic bardziej mylnego. Ludzki rozum jest niesamowicie skomplikowany, a jego działania często sami nie potrafimy wytłumaczyć. Sami mało o sobie wiemy.
‘Niech ja ją tylko dorwę!’.
Stal niczym slup, obserwując jak tłum dopinguje kierowców, i ją. Nie wierzył w to co działo się dookoła. Jakim cudem to wszystko zdołało mu umknąć, jak mógł nie zauważyć, jak mogla ukryć przed nim coś takiego?
Gdyby powiedziała od razu, byłby niezadowolony, ale spróbowałby jakoś jej pomoc. A tak? Postawiła go przed faktem dokonanym, sprawiając, ze poczuł się jak ostatni idiota.
‘Przynajmniej wygrywa ...’.
Owszem, szlo jej na prawdę dobrze, prowadziła, jednak nawet to nie byłoby w stanie uratować jej przed konfrontacją z nim i jego rosnącą złością.
Gdy jej Fiesta jako pierwsza minęła linie mety, zerwał się z miejsca niczym poparzony i zbiegł z trybun w kierunku box’ow, gdzie były stanowiska wszystkich kierowców. Na małe uliczki miedzy namiotami zleciały się tłumy, przez które przedzierał się dłuższą chwile, z miną alarmującą by nie wchodzić mu w drogę.
Kątem oka zauważył czarnego Ford’a, parkującego w ciemnym namiocie, który zaraz obskoczyły fale fanów. Zatrzymał się, utrzymując dystans, który dawał mu lepszy widok. Wyślizgnęła się ze środka, ściągając kask, oczami skanując ludzi dookoła. Szukała go.
Zsunął swoje Ray Ban’y odkładając do kieszeni, czując jak zalewa go dziwna fala ciepła. Wybaczał.
Ruszył w jej kierunku, zawieszając swoje oczy na jej twarzy, podarzając ku niej niczym zahipnotyzowany. Kochał ją i nie był w stanie się na nią gniewać, jednak mała awantura była w tym przypadku nieunikniona, musiał jakoś ją ukarać.
Gdy ochrona rozpędziła tłum, chcąc by silnik mógł łyknąć trochę powietrza, wykorzystał sytuacje zachodząc ją do tylu, chwytając przy tym w tali.
- Co masz na swoje usprawiedliwienie? – zapytał, wędrując czubkiem nosa wzdłuż jej szyi.
- Hmm ... Powiedzmy, ze chciałam w końcu dokonać czegoś sama, bez pomocy – odpowiedziała, przymykając powieki, tonąc w rumieńcach.
- Gdybyś mi powiedziała co chcesz zrobić, i ze nie chcesz przy tym pomocy, trzymałbym się z daleka. Przykro mi tylko, ze dowiaduje się ostatni i nie miałem okazji podziwiać jak świetnie dajesz sobie rade – szeptał, wciąż trzymając ją blisko siebie, kątem oka widząc iż wszyscy mechanicy przyglądają się im ukradkiem.
- Przepraszam. Bałam się, ze jeśli coś się nie uda, zaczniesz odświeżać swoje kontakty, z których nie chciałam korzystać.
- W sumie, pewnie tak bym zrobił. Gdybym wiedział, ze masz takie marzenie, zrobiłbym wszystko by się spełniło.
- Właśnie ...
- Jestem zły, wręcz wściekły, ale jednocześnie cholernie dumny, wiesz? Gratuluje, udało Ci się – dodał, odwracając jej twarz ku sobie – Kocham Cie i nie wierze, ze po tak długim czasie wciąż jesteś w stanie mnie czymś zaskoczyć. To fascynujące.
- Dziękuję. Ciesze się, ze nie zamierzasz przełożyć mnie przez kolano.
- A kto powiedział, ze nie? – zaśmiał się, delikatnie muskając jej wargi.
- Nie strasz mnie. Chodź, zrobisz sobie herbaty, a ja się przebiorę – chwyciła jego dłoń, prowadząc go ku wejściu do potężnej przyczepy, która stała u boku namiotu mechaników.
Owa przyczepa była na prawdę duża, mieszcząc w sobie łazienkę z prysznicem, trzy sypialnie, kuchnie i mały salon, wszystko lśniąco nowe, utrzymane w odcieniach beżu i brązu. W powietrzu unosił się zapach wanilii, który oczywiście, był jej akcentem owego miejsca, gdyż ten zapach pojawiał się wszędzie tam, gdzie była ona.
Zatrzasnęła za nimi drzwi, wchodząc z nim do części kuchennej, pokazując mu, gdzie znajduje się herbata, kubki, cukier i łyżeczki.
Jednak mało słuchał, wpatrywał się w nią z wielkim podziwem wyrysowanym na jego twarzy, nie mogąc uwierzyć, ze udało jej się osiągnąć to wszystko bez żadnej pomocy, bez jego pomocy. Teraz już wiedział skąd wzięło się to ogromne pożądanie, gdy wkroczyła do jego hotelowego pokoju. Albowiem, wszystko dzięki pewności siebie, którą reprezentowała, a która przyszła wraz z jej samodzielnym spełnieniem własnego, sekretnego marzenia. Skoro potrafiła aż tyle, co jeszcze mogla ukrywać w rękawie?
Na tą myśl uśmiechnął się znanym, flirciarskim uśmiechem, nie mogąc się doczekać by zacząć eksplorować wszystkie jej możliwości.
- O czym tak myślisz? – zapytała, widząc, ze odleciał zupełnie gdzieś indziej.
- Zastanawiam się ...
- A nad czym?
- Nad tym co chowasz pod tym kombinezonem ... Nie jest Ci w nim za gorąco? – zagadnął, stąpając w jej kierunku tak, by uwięzić ją w rogu kuchennych szafek.
- Może troszkę. A co, masz jakiś pomysł na to jak się go pozbyć? – uniosła jedną brew, siadając na blacie, gdy on zrobił sobie miejsce miedzy jej nogami, przybliżając się do tego stopnia, ze zapach jego perfum muskał teraz jej skore, wirując w nozdrzach, wywołując dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
- Myślę, ze coś na niego poradzimy – odparł, odkładając swój telefon i okulary z daleka od nich – Wiesz co, Panno Daniels? – na te słowa tylko wzruszyła ramiona, a on kontynuował, znów będąc tuz przy niej – Bardzo mi dziś zaimponowałaś. Z jednej strony, należy Ci się nagroda, a z drugiej kara – szeptał, ani przez chwile jej nie dotykając, lecz swoimi słowami sprawiał, ze jej ciało nabierało temperatury, wijąc się i krzycząc gdzieś w głębi, pożądając każdego jego fragmentu.
Przybliżył ku niej swoją twarz, zaciągając się narkotyzującym zapachem jej skory, na który jego ciało odpowiedziało pełną gotowością.
- Wymyśliłem coś i myślę, ze nie będziesz miała nic przeciwko – wymruczał, widząc, ze z każdą chwilą rudowłosa coraz bardziej wyrywa ku niemu – Nagrodzę Cie, karząc jednocześnie. Zaboli, ale nie pożałujesz – zagryzł dolną wargę, gdy jej oczy aż zaświeciły się płomyczkiem oczekiwania.

*

Była środa, deszczowa i paskudna środa z powrotem na wyspach Brytyjskich. Rudowłosa zajechała właśnie pod małą kawiarenkę, gdzie miała zobaczyć się z przyjaciółką i zdać jej relacje ze swojej wycieczki do Stanów.
Ubrana w ołówkową spódnice i białą, pasowaną koszule weszła do coffee shopu, niosąc echem dźwięk swoich szpilek.
- Cześć, piękna – odezwała się, składając całusa na policzku szatynki.
- Witam, siadaj, zamówiłam Ci herbatę.
- Dziękuję – odparła, zajmując miejsce obok – A teraz, opowiadaj! Co z Conor’em, obiło mi się uszy kilka plotek.
- A co na przykład?
- Ze przyłapali was w jakimś McDonaldzie, ze on wiele o Tobie nie mówi, tylko się czerwieni jak ktoś go zapyta ... Takie tam. Mniejsza. Ty mi powiedz jak jest.
- Cóż, jest cudownie. Zabrał mnie na weekend do Paryża.
- Paryż?! O mamusiu! To nieźle was wzięło – Daniels podskoczyła w krześle, zalewając swoja twarz szerokim, szczerym uśmiechem.
- Nie powiem, jest nieziemsko ... – szatynka przerzuciła oczami z rozkoszą, rumieniąc się przy tym znacznie – A jak wyjazd do LA? Udany?
- Oh tak, wygrałam!
- Wiem, sprawdzałam. Powiedz mi jak Nath zareagował.
- Jakby to powiedzieć ... Nie wiem co w niego wstąpiło, ale jeszcze nigdy nie robiłam tego na kuchennym blacie przyczepy – wyszeptała, zawstydzona zanurzając usta w herbacie, oh tak, Earl Grey zawsze dobry.
- No, to zakładam, ze Ci się upiekło, a miedzy wami jest w końcu spokojnie.
- Daleko od spokojnie, jest gorąco, ale pozytywnie. Jednak mimo wszystko, są i problemy, bo przecież byłoby za pięknie, gdyby ich nie było – niebieskooka skrzywiła się nieco, wpatrując w swój kubek, widząc, ze przyjaciółka czeka na wyjaśnienia – Chodzi o Nick’a, mojego głównego mechanika. Mam wrażenie, ze ostatnimi czasy jest dla mnie trochę za miły i wszystko co robi, robi stanowczo za blisko.
- Myślisz, ze coś jest na rzeczy?
- To się czuje w powietrzu. Powinnaś była widzieć jego minę, gdy Nath wszedł do naszego namiotu ... Gdyby wzrok mógł zabijać, oboje nie wrócilibyśmy z tych Stanów.
- Nath wie?
- Nie, nic mu nie mówiłam, nie chce panikować, nie mając żadnych dowodów poza moimi własnymi odczuciami. Poza tym, boje się, ze zaraz zacznie mi szukać nowego mechanika, tak na wszelki wypadek. A nie chce odbierać Nick’owi pracy skoro, tak technicznie, nic nie zrobił.
- Racja, Nath zaraz wpadnie w paranoje i będzie niepotrzebna wojna. Może faktycznie lepiej, żebyś to przemilczała. Ja tez nie mówiłam Conor’owi o tym co było z Jay’em. Nie zamierzam denerwować go czymś co już nie ma znaczenia – brązowowłosa zamieszała w swojej herbacie, skupiając się na swoich myślach, przypominających jej o tych miłych chwilach spędzonych z kudłatym.

*

Dochodziła godzina siódma wieczorem, na zewnątrz zrobiło się ciemno, a jej wciąż nie było. Skończyła prace o piątej i od dwóch godzin nie odbierała telefonów, którymi ją zasypywał. Nie wspominała, ze gdzieś się wybiera, a do domu wciąż nie wracała.
- Ja Ci zaraz nagram wiadomość! – wywrzeszczał do słuchawki, rzucając telefonem o sofę, po czym schował twarz w dłoniach, nie mogąc już znieść tego czekania.
Denerwował się, i to jak mało kto. Nie potrzebował dużo by doprowadzić go do czerwoności, jednak jej obecność zawsze potrafiła go uspokoić, wystarczyło, ze spojrzała na niego tymi swoimi oczami, które tak uwielbiał, a momentalnie potulniał jak szczeniak.
Teraz złość była podwójna, nie dość, ze nie było jej obok to jeszcze ona była powodem jego wariacji.
Niczym bumerang krążył po mieszkaniu od okna do okna, sprawdzając czy już zajechała, jednak jej samochodu nigdzie nie było, co podnosiło mu ciśnienie do tego stopnia, ze bal się, ze zejdzie na zawal.
Wrócił do salonu, znów chwytając telefon w telepiącą się dłoń, szukając jej numeru.
Nagle w drzwiach zamek się przekręcił, a ona jak gdyby nic weszła do środka, kładąc siatki z zakupami w przedpokoju. Odwiesiła torebkę z żakietem na wieszak i ruszyła ku niemu, po drodze zauważając, ze coś jest nie tak.
- Kotku, coś się stało? – zapytała, wpatrując się w jego blada twarz.
Nie odpowiedział. Mrugnął tylko szybko dwa razy, dopuszczając do siebie wiadomość, ze nic jej nie jest, po czym niczym przestraszone dziecko, wtulił się w nią. Czując znajomy zapach, który unosił się teraz w całym salonie, zaczął się uspokajać, luzując spięte mięśnie, co ona odczula na własnym ciele.
- Wszystko okay? – wyszeptała, gładząc dłonią jego policzek, który w końcu zaczął nabierać normalnych kolorów.
- Gdzie byłaś tyle czasu? Nie odbierałaś telefonu, balem się, ze coś Ci się stało – wykrztuszał powoli, wciąż zatapiając swoją twarz w rudych lokach, zarzuconych na jej lewym ramieniu.
- Byłam na zakupach, a telefon miałam w torebce, zapewne zapomniałam, ze go wyciszyłam w pracy i tak go zostawiłam. Potem utknęłam w korku, nie mogłam znaleźć miejsca pod domem, wiec zaparkowałam w następnej uliczce. Tyle, nic mi się nie stało – odpowiedziała, czując jak jego wargi muskają jej włosy, a dłonie dociskają ją do jego klatki.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, moje serce nie wytrzyma po raz drugi – oddalił się, chwytając jej twarz w obie dłonie, spoglądając na nią z grobową miną – Rozumiesz? Nigdy.
Kiwnęła głową, jakby nieco przerażona jego zachowaniem, co wywołało u niego szeroki uśmiech, który teraz ją zaniepokoił.
- Dobrze się czujesz? – zapytała, zerkając na niego z ciekawością.
- Jak mam się dobrze czuć, jak co dzień doprowadzasz mnie do szaleństwa? – odpowiedział, muskając jej zmarznięte wargi, przenosząc na nie ciepło swoich, rozgrzanych do czerwoności.
- Wybacz, Panie Sykes, to się już nie powtórzy.
- Nie mam nic przeciwko doprowadzaniu mnie do szaleństwa, ale tylko i wyłącznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
- Poprawie się. W zamian zrobię Ci roast’a na kolacje, co Ty na to?
- Brzmi smacznie. Ale nie przebieraj się, poobserwuje jak gotujesz w tym by potem na deser, moc to z Ciebie szybko ściągnąć – uniósł jedną brew, na co tylko zaśmiała się i skierowała do kuchni.

*******

Podkład, jak zawsze, mój ulubiony i Lana Del Rey 'Born To Die'.
Pisane dla Aleeex, bo co ja bym bez niej zrobiła?! Kocham Cie, stara!

#LatersBaby!