Thursday 27 September 2012

chapter 22.


Tak, ma się wszystko, a ludzie wciąż potrafią narzekać. Tego za mało, tego za dużo, to nie takie, to aż za idealne. I tak w kolko. Nigdy nie potrafimy być w pełni z czegoś zadowoleni, zawsze znajdziemy sobie powód do narzekań. I po co?
Dlaczego człowiek jest istotą, której potrzeby nie znają końca, a tak naprawdę większość z nich nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, nie są potrzebami, a zachciankami.  Po co zdradzać, skoro się wie, ze się kogoś kocha? Jeśli nie jest się z kimś szczęśliwym, lepiej będzie skrzywdzić tą osobę i odejść niż zostać, wmawiać, ze wszystko jest dobrze, a tak naprawdę po kryjomu oddawać się innemu.
Nie jesteś szczęśliwy, odejdź, nie oszukuj.
I to właśnie ta o to myśl zmusiła ją by odsunęła się od bruneta, czując, ze jest blisko stracenia nad sobą kontroli.
- Nick ... Przepraszam ... Nie mogę ... – wyszeptała, spuszczając twarz, ukrywając ją w własnych dłoniach. W tym momencie nienawidziła samej siebie.
- To ja przepraszam. To nie tak miało wyglądać ... Lepiej jak już pójdę, ale pamiętaj, ze gdybyś zmieniła zdanie, ja będę czekał – odpowiedział, po czym musnął czubek jej głowy i bezdźwięcznie zniknął za drzwiami łazienki.
Zaszlochała głośno, nie ruszając się z miejsca. Może tego właśnie potrzebowała, pobudki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, ze powinna dać samej sobie w twarz za same myśli o tym, ze wolałaby by Sykes zniknął z jej życia.
Kochała go, bardziej niż to tak naprawdę do niej dochodziło, była gotowa zrobić mu coś takiego chcąc ... zemścić się? Za co?
Za to, ze ją kochał i robił wszystko co mógł by ją uszczęśliwić? Wypruwał sobie żyły, chcąc uchylić jej nieba, a ona śmiała narzekać i obściskiwać się z innym?
Zeskoczyła na podłogę, zarzucając włosy do tylu. Tak jak stała, weszła do wanny, zsuwając się na samo jej dno i najchętniej w ogóle nie wypływałaby po dawki powietrza.

*

- I jak myślisz? Spodoba mu się? – zapytała młoda Daniels, widząc obniżającą się szczękę przyjaciółki.
- Jeszcze pytasz ... Bedzie zachwycony! Ale ... jak ty to tu wstawiłaś? – zapytała szatynka, obchodząc pokaźny prezent dookoła.
- Magia! Długo by opowiadać, ważne by mu się spodobał.
- Myślisz, ze pamięta?
- Mam nadzieje.
- A co z Nick’em? Wszystko się uspokoiło? – kontynuowała brązowo-oka, siadając na sofie, w dłoni wciąż ściskając kubek gorącej herbaty.
- Tak. Rozmawialiśmy, przeprosiliśmy się, ze dopuściliśmy do takiej sytuacji, ze zatrzymamy to dla siebie i nie będziemy do tego wracać. W sumie tyle, ale przyjął to wyjątkowo spokojnie, spodziewałam się, ze będzie zły.
- Madi, on wie, ze z Nath’em nie ma żadnych szans, wiec po co ma się z Tobą kłócić? A poza tym, jesteś jego szefową i zdaje sobie sprawę, ze jak zacznie podskakiwać to się z nim pożegnasz.
- Ale ja nie chce, żeby tak na mnie patrzył. Nie chce, żeby ktoś był dla mnie sztucznie miły, bo chce wciąż dostawać pieniądze.
- Słońce, obudź się – Alex podniosła się, podchodząc bliżej przyjaciółki – W dzisiejszych czasach pieniądze rządzą wszystkimi i wszystkim. To, ze Ty oczekujesz, żeby Twój pracownik był dla Ciebie miły, ale nie dla pieniędzy, jest niemożliwe. Jesteś jego szefową, a tym samym jego miesięczną wypłatą. Zrozum to i zachowuj się jak na szefa przystało, bo w ogóle przestaną Cie szanować, a Ty będziesz im jeszcze za to płacić.
- W sumie, chyba masz racje. Może i lepiej, ze tak się to wszystko skończyło. Lepsze to niż niepotrzebna awantura, a nie chce się kłócić czy go zwalniać.
- No widzisz, to się ciesz i niech zostanie tak jak jest. A teraz zbieraj rzeczy i chodź, obiecałaś zawieźć mnie do domu.
- A nie chcesz zostać dziś u mnie? Zawiozę Cie do pracy rano – rudowłosa zrobiła oczy niczym kot w butach, nie chcąc zostawać samej kolejny wieczór z kolei.
- Nath wraca jutro popołudniu, wytrzymasz. Ja się najlepiej wysypiam we własnym łóżku – Taylor chwyciła swoją torebkę, zarzucając ją na ramie, oświadczając tym samym, ze jest gotowa do wyjścia – A poza tym, Conor dziś u mnie nocuje, wiec wybacz, ale wole spędzić noc z nim.
- No ba! Pozdrów go i podziękuj mu, ze w końcu przywrócił mi tą szczęśliwą i zadowoloną Alex, za którą tak tęskniłam – Daniels ułożyła ramie na karku przyjaciółki i ciesząc się jak zakochane nastolatki, wyszły na klatkę schodową.

*

Była sobota wieczór, ta ważna sobota. Ten dzień, na który rudowłosa czekała od trzech tygodni. Nie tylko dlatego, ze jej chłopak miał dziś wrócić i znów zająć miejsce w jej stęsknionych ramionach, ale głównie dlatego, ze ten dzień był dla ich obojga szczególnie ważny.
Jak na koniec września, ów wieczór był naprawdę ciepły. Tym lepiej.
Daniels zajechała na parking na przeciw wyjścia z lotniska i wysiadła z samochodu. Ubrana w jasne, poszarpane dżinsowe spodenki z wysokim stanem, czerwoną koszulkę na ramiączkach, schowaną w owych spodenkach; ze nie było aż tak ciepło, na wierzch zarzuciła białą, skórzaną kurtkę z kowbojskimi frędzelkami, a wszystko dopięła parą czerwonych Convers’ow sięgających za kostki.
Cały swój wygląd miała idealnie opracowany, miała wyglądać zjawiskowo, ale naturalnie, nie chcąc by zauważył, ze tego wieczora czeka go coś specjalnego.
Stanęła przed samochodem, rozglądając się dookoła. Wszędzie było mnóstwo fanek czekających na ich przylot, a sama nie mówiła mu, ze wybiera się by go odebrać.
Nie wiedziała wiec, o której dokładnie lądują, ale na wszystko jest sposób.
Usiadła na masce samochodu, podciągając kolana nieco do siebie, opierając na nich łokcie, w dłoni trzymając telefon, który ukazywał jej teraz stronę Twitter’a. Wiedziała, ze fanki na bieżąco będę pisać co się dzieje, a ona po prostu wyczeka odpowiedni moment.
W końcu w oddali dało się słyszeć ogromne i głośne piski, co oznaczało, ze wyszli już z bagażami. Tłum przed jednymi z drzwi, aż podskakiwał z radości, a Kev, niczym Super Man swoimi ramionami ochraniał chłopaków przez zgnieceniem.
- Jakie to słodkie – zaśmiała się sama do siebie, wkładając komórkę do tylnej kieszeni spodni, zjeżdżając z maski, opierając się o boczny zderzak, zakładając ręce na piersiach; czuła, ze to jeszcze chwile potrwa.
Wciąż wpatrywała się w niego, w jego uśmiech niczym u dziecka w sklepie ze słodyczami. Kochał to co robił, kochał fanów, dzięki którym mógł spełniać swoje marzenia, wiec jakim prawem mogla zrobić z jego marzeń jego wadę?
Skarciła się w myślach, kręcąc głową, co zwróciło jego uwagę i w końcu zauważył ją, czekającą na niego w oddali.
Poprosił innego ochroniarza by zatrzymał fanki, podczas gdy on uda się do niej i spokojnie, już przy niej, wróci do domu.
Gdy było to bezpieczne, ruszył ku niej, przyspieszając swój krok, nie mogąc się doczekać chwili, gdy będzie miał ją już obok siebie.
Jednak w połowie  parkingu uznał, ze ma dosyć, rzucił swoją torbę i pobiegł szybko w jej stronę, na co odpowiedziała tym samym, kilka sekund później praktycznie wskakując mu w ramiona.
Uniósł ją nad ziemia, kręcąc się z nią dookoła niczym dziecko, tuląc ją do siebie jak najmocniej potrafił, tym samym czując jak jej uścisk staje się coraz silniejszy.
Po chwili, postawił ją na nogi, dając sobie okazje by spojrzeć jej w oczy, nie mogąc się nacieszyć, ze jego Księżniczka znów była u jego boku.
Jej spojrzenie było pełne radości, ekscytacji i utęsknienia, co sprawiło, ze nie czekając ani sekundy dłużej, uchwycił jej twarz w obie dłonie, ustami tonąc w niej, smakując każdego fragmentu jej warg, za którymi tęsknił całymi dniami i nocami. Znajomy zapach znów wypełnij jego nozdrza, wywołując przyjemne dreszcze, a gdy jej dłonie uchwyciły jego kark, gęsia skorka przeszyła cale jego ciało.
- Ale się stęskniłem –odezwał się, gdy zastopowali na złapanie oddechu.
- Ja tez ... Chodź, jedzmy do domu. Na pewno jesteś zmęczony.
- Bylem dopóki Cie nie zobaczyłem. Działasz na mnie lepiej niż kokaina ... Dziękuję, ze po mnie przyjechałaś, to cudowna niespodzianka.
- Dobrze wiesz, ze dla Ciebie wszystko – wyszeptała, delikatnie muskając jego usta – Chodź, jedzmy już.
Przytaknął jej głową, pobiegł po swoje torby, które wrzucił do bagażnika i szybko zasiadł na miejscu pasażera, pozwalając jej zawieść się do domu, całą drogę wpatrując się w nią jak w obrazek, dochodząc do wniosku, ze podczas jego nieobecności coś uległo zmianie, ale za nic nie byłby w stanie zgadnąć co.
Zajechali pod ich apartament, gdzie rudowłosa podejrzanie zamilkła i bez słowa, szla przed nim po schodach do mieszkania.
- Wszystko okay? – zapytał w końcu, chcąc wiedzieć co się dzieje.
- Tak. Czemu pytasz? – odparła, wkładając klucz do zamka i wpuszczając go za sobą do korytarza, gdzie zdjęła z siebie kurtkę, odwieszając na wieszak obok.
- Wydajesz się ... zamyślona – kontynuował, wchodząc do ciemnego salonu, po omacku poszukując kanapy, na którą mógłby się rzucić.
- Nie. Ale mam coś dla Ciebie ...
- Tak, a co?
- To – odparła, odpalając światło w salonie, które ukazało mu, ze w miejscu, gdzie kiedyś stała sofa, teraz znajdywało się coś dużo większego, okryte satynowym płótnem z potężną, czerwoną kokardą na czubku.
- Co to? – zapytał, podchodząc do prezentu, nie mogąc wpaść na żaden pomysł, co mogło ukrywać się pod czarnym materiałem.
- Cos, co mam nadzieje, Cie uszczęśliwi i będzie Ci przypominało, ze Cie kocham – odpowiedziała, stając przy jego boku, widząc jak patrzy na nią z zniecierpliwionym wyrazem twarzy – No weź już to otwórz, bo sama zaraz zwariuje!
Zaśmiał się i bez dłuższego oczekiwania, chwycił za satynę i pociągnął mocno, na co zjeżdżający materiał ukazał mu potężny, czarno lśniący fortepian ze skórzanym taboretem. Klawisze wciąż były ukryte pod pokrywą, tak jak i struny, a przy napisie Yamaha, który był zaraz obok stelażu na nuty, w pochyłych literach zauważył wygrawerowaną wiadomość:
For Nathan James Sykes,
With Love,
Your Madeleine’.
Odwrócił się ku niej z nieco zaszklonymi oczami i bez słowa, przytulił ją do siebie jak najmocniej potrafił, nie wiedząc czym zasłużył sobie na taki prezent. Jednak na razie nie był w stanie zapytać. Kupiła mu C7, marzenie każdego kto kiedy kol wiek chciał grac. Wiedział ile musiała na to odkładać, ale myśl, ze zrobiła to dla niego, aż ściskała mu gardło.
- Dziękuję – wyszeptał jej do ucha, telepiąc się nieco w jej ramionach, na co przycisnęła go do siebie jeszcze mocniej.
- Podoba Ci się?
- Jest piękny. Stanowczo za drogi, nie powinnaś była robić mi takiego prezentu.
- Mówiłam Ci już, ze dla Ciebie wszystko – odparła muskając jego wargi i wypuszczając go z objęcia – No? Zagraj coś!
- Ha, jest tak cudowny, ze aż boje się go dotknąć.
- Daj spokój, jest Twój i masz grac, to nie jest wazon, z którego się tylko ściera kurz. Dawaj!
Spojrzał na nią niepewnie, ale z wyraźną radością. Czul się jakby to była Gwiazdka, a on właśnie miał zacząć bawić się swoim świątecznym, wyczekanym prezentem.
Uniósł pokrywę klawiszy, dosłownie widząc w nich swoje odbicie. Uśmiech aż sam wkradł się na jego wargi, gdy zajmował miejsce na skórzanym, wciąż twardym taborecie.
Jej smukła sylwetka ukazała się mu po lewej stronie, oparta o bok fortepianu, przyglądała się każdemu jego ruchowi.
- Zagraj dla mnie, Nathan- wyszeptała, swoimi słowami wywołując u niego przyjemne, cieple uczucie, gdzieś w okolicy serca.
- Siadaj – wskazał jej miejsce obok, gdzie zasiadła, bez słowa.
Ułożył dłonie na pojedynczych klawiszach i zaczął. Od razu poznała ów piosenkę, wsłuchując się w pojedyncze nuty, obserwując ruchy jego palców, które wręcz płynęły po błyszczących ząbkach klawiatury.
Oh tak, kochała tą piosenkę.
- Yeah, you could be the greatest, you can be the best, you can be the king kong banging on your chest – śpiewał, wpatrując się spokojnie w swoje dłonie, tonąc w muzyce, której sam nadawał teraz tor.
Właśnie to uwielbiał, on, klawisze i po poprzez kilka nut mógł wyrazić całego siebie, bez potrzeby slow i rozmów. Wystarczyło go posłuchać by wiedzieć co chce przekazać.
- Standing in the hall of fame and the world’s gonna know your name, cos you burn with the brightest flame. And the world’s gonna know your name and you’ll be on the walls of the hall of fame – na refren, zaśpiewała wraz z nim, na co jego uśmiech stal się jeszcze szerszy.
Kontynuował, wpatrując się w nią, śpiewającą kolejne słowa równo z nim, pozwalając by ich glosy niosły się echem po całym mieszkaniu.
Jej anielski ton i jego męska, niska barwa idealnie współpracowały razem nadając piosence nowego smaku.
Mieli gdzieś to, ze zrobiło się ciemno, ze ledwo się widzieli. Światła z zewnątrz odbijały się w idealnej farbie fortepianu, niczym potężne, czarne lustro, tworząc mroczną, romantyczną atmosferę.
Pod koniec piosenki, nagle przerwał, i bez słowa zatopił w niej wargi tak, jak jeszcze nigdy. Jego pocałunek był przepełniony wdzięcznością, spełnieniem, szczęściem i pożądaniem, tak, jakby od niego miało zależeć jego życie, jakby oddychał tylko dzięki niej, chcąc przekazać jej wszystkie swoje uczucia za jednym razem.
Poddała się mu bez sprzeciwień, potrzebowała go równie bardzo, jak on jej.

*******

Pisanie przy tym samym podkładzie co zawsze, jednak nie podoba mi się ten rozdział, ani trochę.
Cóż, wybacz Aleeex, ze dedykuje Ci takie … coś. Poprawie się!
Kocham Cie!
P.S. Wybaczcie brak wszystkich znaków.

#LatersBaby.