Wednesday 15 August 2012

chapter 7.



Z czasem wszystko może wymknąć się spod kontroli. Coś czego się tak pilnowało, może wyślizgnąć się niespostrzeżenie między palcami, a gdy już się zorientujemy do czego doszło, jest wtedy za późno.
‘Tak, wiem. Sam się prosiłem ... Ale to nie miało tak być! Starałem się, naprawdę!’.
Karcił się w myślach, idąc jej śladem po stromych schodach. 
Była niedziela, dość ładna jak na angielski klimat. Słońce chwilami wyglądało zza chmur, ale ciepłe powietrze wraz z równie ciepłym, spokojnym wiatrem ratowały sytuacje.
Wybrali się do Kent, na tor rajdowy, gdzie miała nie tyle co nauczyć go jeździć, ale i się ścigać. Jednak do ścigania mieli przystąpić w gokartach, gdyż nie zamierzała poświecić do tego swojego samochodu. 
- Jesteś pewna? Co jeśli coś zepsuje? – cały telepiący się z nerwów, przeskakiwał z nogi na nogę, gdy stali w kolejce by zapłacić za ich trzy godziny na torze.
- Co miałbyś zepsuć? Uspokój się! Chciałeś się nauczyć, więc się nauczysz. Nie jestem instruktorem, więc nie stresuj się tak! – uderzyła go pięścią w ramię, po czym ukradła mu czapkę, kładąc ją sobie na głowie – Chyba, że wolisz pozostać tylko przy gokartach, ale miałeś się chłopakom pochwalić jak jeździsz, gdy wrócimy do Londynu. Tak więc, zastanów się, byle szybko.
- Okay, niech będzie. Ale bądź wyrozumiała.
- Dobrze wiesz, że będę. Głową do góry, chodź! – chwyciła jego dłoń i pociągnęła za sobą w stronę toru.
Wsiedli do środka, gdzie usadowił się wygodnie na miejscu kierowcy, odsuwając nieco fotel do tylu, gdyż mimo wszystko był od niej wyższy. 
Zaczęła tłumaczyć mu wszystko po kolei, od najgłupszych podstaw. Najbardziej cieszył go fakt, że chcąc mu ułatwić, kładła swoją dłoń na jego, gdy pokazywała jak zmieniać biegi, albo na nogę, by pokazać, którą jaki ma wciskać pedał. 
- Odpal go. Pamiętaj, auto ma być na luzie, a w przypadku mojego, musisz wcisnąć sprzęgło lub hamulec by moc uruchomić silnik.
- Okay ... Odpaliłem ... I teraz?
- Wciśnij sprzęgło, wrzuć jedynkę, która jest od ciebie i do przodu, a potem jednocześnie z puszczaniem sprzęgła, wciskaj gaz.
Przełknął ślinę, wrzucił bieg i z zamkniętymi oczami starał się wyczuć pedały na tyle by móc ruszyć. Jednak zrobił to za szybko i autem jedynie wstrząsnęło, gasząc silnik.
- Widzisz? Mówiłem, że się do tego nie nadaje! Chodźmy na gokarty! – buntował się, zakładając ręce.
- Ile razy spadłeś z roweru zanim się nauczyłeś na nim jeździć? Przestań marudzić i próbuj dalej! – rozkazującym palcem wskazała mu stacyjkę, a na widok jej stanowczej miny, przerzucił tylko oczami i zabrał się do kolejnej próby.
*
Dochodziła godzina trzecia po południu, gdy wróciła do swojego mieszkania. Była zmęczona całym dniem. Owszem, wygrała wyścigi gokartowe, ale późniejsza wycieczka do kina i kręgle nieźle dały jej w kość.
Opadła na kanapie w salonie zastanawiając się co ma na siebie włożyć. Młody Sykes zaprosił ją wieczorem na kolację, twierdząc, że ma jej coś ważnego do powiedzenia. Nie miała zielonego pojęcia co znowu wymyślił i aż bała się o tym myśleć.
Chwilami przerażało ją wszystko co się dookoła działo. Niby nie widywała go często, znajdywał dla niej czas średnio co dwa tygodnie, lecz gdy już go znalazł, spędzali razem praktycznie cały dzień. 
Podobał jej się taki układ, zawsze mijało wystarczająco długo by zdąrzyła się porządnie stęsknić.  Za każdym razem, gdy się spotykali, wszystko aż w niej wrzało ze szczęścia.
Jednak obawom nie było końca, zdąrzyła zauważyć do czego prowadzi ta cala ich ‘przyjaźń’. Wiedziała, że ‘lubię’ to za mało powiedziane. Niestety, nie potrafiła sobie odmówić, jego towarzystwo stało się jej narkotykiem i wiedziała, że nie będzie w stanie przestać. 
Jedyną nadzieję jaką miała to to, że on się opamięta i sam postanowi zniknąć z jej życia. 
Nie znał całej prawdy, nie wiedział dlaczego uciekła mu na Ibizie. Gdyby wiedział, zapewne zmieniłby swój stosunek do niej, a ona nie chciała poczuć się gorsza. Chciała być szczęśliwa, chciała być kochana. Bała się jednak, że może zrobić mu krzywdę przez to, że nawet gdyby byli kiedyś razem, ona i tak szybko by odeszła, i to tam, skąd nie ma powrotu.
- Ehh ... Dobra, nie ma co się użalać. Okay Madeleine, czas na prysznic i odwieczny dylemat tej cholernej garderoby.
Podniosła się, łyknęła wody, żarzyła swoje lekarstwa i zniknęła za drzwiami łazienki.
*
Wieczór był bardzo przyjemny, ciepły i spokojny. Północny Londyn przykrył się osłoną nocy, gdyż było już po dziewiętnastej.
Siedział w jednej z restauracji Jamie Oliver’a, wynajął dla nich całe piętro tylko po to by paparazzi dali im zjeść kolację w świętym spokoju.
Nie chciał przesadzać z ubiorem, w końcu byli tylko ‘przyjaciółmi’, więc zaciągnął na siebie białą koszulę nie dopinając dwóch guzików przy szyi, do tego ciemne jeansy i czarną marynarkę. Uznał, że to wystarczająco wyjściowo, bez odstawiania niepotrzebnych szopek.
Wysłał po nią kierowcę, bo nie zamierzał pozwolić jej prowadzić po wypiciu kilku lampek wina.
Gdy na parterze trzasnęły drzwi, wiedział, że to ona, więc poprawił koszulę, naciągnął bardziej marynarkę i z chwilą jej wejścia do sali, wstał szybko z krzesła.
Wzrokiem zeskanował ją z góry do dołu, z sekundy na sekundę coraz szerzej otwierając usta.
Miała na sobie brzoskwiniową sukienkę, która do talii była gorsetem, a od talii w dół była zwiewną spódniczką sięgającą połowy ud. Na wierzch zarzuciła białe futerko, na którym rozsypane były fale jej rudych włosów pokręconych w duże flaszki. 
- Wow ... Wyglądasz zjawiskowo, muszę przyznać – odpowiedział, gdy podeszła by się przywitać, składając tym samym niewinnego całusa na jego policzku.
- Dziękuję. Nie powiedziałeś gdzie idziemy ani z jakiej okazji, wiec starałam się wybrać coś neutralnego. I ty też wyglądasz niczego sobie.
- Dzięki, dzięki. Proszę, siadaj – odsunął jej krzesło, po czym usiadł na swoim miejscu, wręczając jej kartę – Na co masz dziś ochotę?
- Szczerze? Umieram z głodu, ale jest za późno na coś ciężkiego, więc może jakieś owoce morza?
- A ja jak zwykle, zjem kawał czerwonego mięsa!
- No tak, mięsożerny jaskiniowiec.
Złożyli zamówienia i czekając na nie, nabijali się z siebie na wzajem. Ona z jego przegranej na gokartach, on z jej przegranej na kręglach. 
Wiedział co miał jej za chwile powiedzieć, ale odwlekał to jak długo mógł. Chciał spędzić z nią miły wieczór, a smutki zostawić na sam koniec, bo po co mieliby psuć sobie kolacje.
Kelner przyniósł ich zamówienia, nalał im kolejną lampkę wina, życzył smacznego i znikł, zostawiając ich samych.
Chwycili widelce w dłoń i zabrali się za jedzenie na swoich talerzach. 
- To co takiego chciałeś mi powiedzieć? – zapytała, popijając swój kęs krwisto czerwonym winem.
Zagryzł nieco dolną wargę, nie mając zielonego pojęcia od czego ma zacząć.
- No więc, chodzi o zespół, o mnie i o resztę chłopaków ...
- Tak? I co?
- Bylem już w domu by wszystkich poinformować, a teraz przyszła kolej by powiedzieć Tobie.
- Co się stało? Bo zaczynam się bać.
- Nic, nic. Po prostu wyjeżdżamy.
- Co chwilę gdzieś wyjeżdżacie i jeszcze nie robiłeś z tego problemu.
- No tak, ale tym razem jedziemy dalej i na dłużej.
- To znaczy? Mów konkretniej – nieco podirytowana, odłożyła swoja lampkę.
- Jutro rano wylatujemy do Stanów, na dwa albo trzy miesiące. Będziemy promować singiel, grać mnóstwo koncertów, jeździć z miasta do miasta. Po prostu będziemy mieli mnóstwo roboty.
- Aha ... Trzy miesiące to dość długo, fakt. Całe wakacje. Jednak powinniście się chyba cieszyć, to duże osiągnięcie. 
- No tak, cieszymy. Ale będzie ciężko, bo będziemy strasznie tęsknić za wszystkimi tutaj. 
- Dacie rade, nie pierwszy raz nie będzie Cię długo w domu. A poza tym, mam nadzieję, że zadzwonisz raz na jakiś czas, dasz znać jak wam idzie – odpowiedziała, uśmiechając się, nieco na siłę. W ogóle ją to nie cieszyło, potrzebowała jego obecności na miejscu, ale przecież nie mogla próbować go zatrzymać. Niby dlaczego? Jakim prawem? Przecież była tylko ‘przyjaciółką’.
- Proste! Jak dam radę to będę dzwonił codziennie! A raz w tygodniu postaram się wejść na Skypa’a żeby móc Ci pomachać – wkleił na swoja twarz ten fałszywy uśmieszek, nie chcąc ukazywać jak bardzo boli go fakt tak długiej rozłąki. 
- No widzisz. Będę tu za was trzymać kciuki, żeby się wam udało.
- Dzięki.
Niecałą godzinę później zaczęli zbierać się do wyjścia, gdzie czekała już na nich wcześniej zamówiona taksówka. Wsiedli do niej i ruszyli w stronę domu rudowłosej. Podroż zajęła im niecałe dwadzieścia minut i minęła w całkowitej ciszy. W powietrzu dało się wyczuć, że ich humory bywały lepsze. 
Wysiedli na chodnik by się ostatecznie pożegnać, następnego ranka jego czekał długi lot, a ją wizyta w szpitalu, o której tak czy siak, nie zamierzała mu mówić.
- To na mnie czas – odparła, odwracając się ku niemu. 
- Na mnie też. Będę za Tobą tęsknił przez ten czas – nieco speszony po swojej wypowiedzi, zaczął uciekać wzrokiem, wpatrując się w chodnik.
- A ja za Tobą. Ale szybko zleci, nawet nie zauważymy kiedy.
- Pewnie tak. No chodź tu do mnie – wyciągnął ku niej dłonie na co zaśmiała się, po czym wtuliła w niego jak najmocniej tylko potrafiła. 
‘ Madi proszę Cię, pocałuj mnie. Błagam! Sam przecież nie mogę tego zrobić! Błagam Cie!’.
Stali tak chwilę, bez słowa, mając nadzieje, że czas będzie łaskawy i choć na chwilę się zatrzyma. 
A on do końca miał nadzieję, że gdy zacznie się od niej oddalać, to ona wykona ten pierwszy ruch, że da mu zielone światło. Raz już próbował samemu, teraz potrzebował jakiego kolwiek pozwolenia, jakiegoś sygnału z jej strony.
- Jedź już, jest późno – odezwała się, po czym wydostała z jego ramion. 
Nie oddalił się od niej tak jak się tego spodziewała. Chciał, żeby doszło do niej na co czeka i czego teraz najbardziej potrzebuje.
- Uciekaj, bo jak Cię znam to jeszcze się nie spakowałeś – dodała, po czym złożyła na jego policzku delikatny pocałunek, zostawiając na nim drobne ślady swojej szminki – Zadzwoń jak wylądujecie i będziesz miał chwilę.
- Oczywiście, zadzwonię.
- To super, udanego i szczęśliwego lotu. Podbijcie Amerykę, pokażcie, że Anglia to może mały kraj, ale utalentowany.
- Dzięki. A Ty uważaj na siebie, jakbyś miała jakiś problem czy coś, dzwoń o każdej porze.
- Dobrze. Nic się nie martw. Spadaj już, bo jest późno! – popchnęła nieco jego ramię, zaraz odsuwając się od niego dwa kroki w tył.
- Racja. To do zobaczenia wkrótce.
- Do zobaczenia – pomachała mu, po czym odwróciła się na piecie i zniknęła za drzwiami klatki schodowej.
Rozsiadł się w taksówce, podał adres, gdzie chciał jechać i ruszył w stronę domu, trzymając rękę na głowie w totalnej bezradności.
‘ I co? Dałeś ciała! Jak zwykle! Taki niby jesteś macho, a zachowałeś się jak małe dziecko! Zobaczysz, że na taką dziewczynę nie jesteś jedynym chętnym i nie będziesz miał do czego wracać! Ktoś sprzątnie Ci ją sprzed nosa i nici z przyjaźni, bo przecież nie będziesz patrzył i gratulował jej szczęścia z kimś innym! Debil!’.

***

Rozdział z dedykacją dla mojej kochanej @Aleeex_17, bo gdyby nie ona, nie miałabym motywacji do napisania go.
Kocham Cię Stara! 
[www.still-belive-in-dreams.blogspot.co.uk] <-

No comments:

Post a Comment