Wednesday 15 August 2012

chapter 8.



Półtora miesiąca później.
Dystans jest odwiecznym zabójcą jakich kol wiek uczuć. Potrafi wynaleźć najmniejsze słabości i wykorzystać je do maksimum. Za każdym razem, prędzej czy później, odnosi zwycięstwo i niszczy wszystko nad czym się pracowało. Owszem, można próbować odbudowywać, jednak najczęściej nie ma już co zbierać. 
Bał się tego. Dzwonił do niej codziennie, przez pierwszy tydzień. Potem wywiady i koncerty zasypały ich do tego stopnia, że nie miał czasu usiąść na chwilę by podrapać się po głowie. W zamian za telefon, pisał do niej smsy, a na obiecanym Skypie był tylko raz. To jakie narzucono im tempo przerosło jego oczekiwania i to kilku krotnie.
Załamało go to. Wiedział, że ją zawiódł i jednocześnie bał się, że już wcale nie będzie ją obchodzić jak mu idzie i kiedy wraca, że zajmie się czymś lub kimś innym.
Właśnie byli przed wejściem na scenę i w chwili, gdy reszta chłopaków poprawiała buty, on wyjął telefon by szybko do niej napisać.
‘Hej. Wybacz, że się nie odzywam, ale to co się tu dzieje jest tak zwariowane, że ledwo nadąrzamy. Właśnie wchodzę na scenę, a jestem tak zmęczony, że marzy mi się tylko cieple łózko. Napisz co u Ciebie, a ja postaram się zadzwonić w najbliższym czasie. O! Muszę lecieć. Tęsknię. Buziaki x’.
*
Koncert skończył się późno, po nim wszyscy ruszyli w wanie do hotelu, gdzie w końcu mogli się przespać. Niecałe pięć godzin, ale chociaż tyle.
Siedział obok Max’a, oparty głową o ścianę pojazdu, smutnym wzrokiem skanując krajobraz za oknem. Nie odzywał się, ani słowem. Siedział tak, niczym film puszczając sobie przed oczami obrazy z chwil z nią spędzonych. Przywracał te wspomnienia, gdy jeździli jej samochodem po Londynie całymi nocami, wygłupiając się, wieczory przed telewizorem przy Family Guy’u, gokarty, kino, kręgle, plus chwile spędzone na Ibizie, to jak się poznali, to co tam zaszło. Czapka dzięki, której ją poznał, stała się jedną z jego najcenniejszych.
- Stary, mam już tego dosyć. Wszyscy mamy! Niby jesteś z nami, a tak naprawdę zupełnie gdzieś indziej. Straciliśmy z Tobą jaki kol wiek kontakt. I to wszystko przez nią! – George popchnął jego ramię by wymusić w nim wysłuchanie tego co cały zespól miał mu do powiedzenia.
- O czym Ty mówisz, bo nie bardzo rozumiem?
- O Madeleine, do cholery! To co do niej czujesz jest bardziej oczywiste niż to, że jutro sobota! Ale dlaczego jej po prostu nie powiesz, tylko katujesz się po cichu?! Nie widzisz, że wszyscy na tym cierpią? Nawet my!
- Nie mogę jej powiedzieć! Gdybym mógł to już dawno bym to zrobił! 
- Dlaczego nie?!
- Pomysł z tym, żebyśmy się przyjaźnili wyszedł ode mnie! Zrobiłem to tylko po to, żeby nie stracić z nią kontaktu. Gdyby nie to, posłałaby mnie w diabły. Nie przypuszczałem, że to tak daleko zajdzie ...
- Stary, gdybyście byli razem, ona mogłaby tu przy Tobie teraz być, zdajesz sobie z tego sprawę? – dodał Jay, który siedział na fotelu przed nimi – Poza tym, wydaje mi się, że to ona czeka na Twój ruch. Ale Ty się zbierasz do tego trochę za długo. Nie boisz się, że zanim wrócimy to już będzie kogoś miała?
- Boje się! I to jak cholera! Ale przecież nie powiem jej wszystkiego przez telefon czy Skypa. Muszę poczekać, aż wrócę i mieć nadzieje, że jeszcze będę miał jakieś szanse. I to mnie martwi najbardziej, to, że mogę już ich nie mieć.
*
Była sobota, z samego rana mieli wywiad w telewizji, gdzie wszyscy się teraz szykowali. Zbiórka była w recepcji, aczkolwiek jednego z nich brakowało. 
Młody George był wciąż w swoim pokoju, wysyłał mail’a. Po chwili chwycił telefon w dłoń i wykręcił numer do Anglii.
- Halo? Madeleine? Hej, tu Max. Słuchaj, odbierz swoja pocztę jeśli możesz, wysłałem Ci na nią mały prezent ... Bilet ... No jak to gdzie? Do nas, do Nath’a. Nie możemy z nim wytrzymać i uznaliśmy, że jesteś jedyną osobą, która może na niego jakoś wpłynąć, ale musisz być tutaj ... Przylecisz, to zobaczysz, ale on naprawdę potrzebuje Twojej pomocy ... Wylot? Dziś wieczorem. Tak, wiem, że wolałabyś wiedzieć wcześniej, ale nie było czasu ... Na tydzień ... To co? Wsiądziesz w ten samolot i przylecisz? Wyślę po Ciebie taksówkę, która przywiezie Cię z lotniska do naszego hotelu ... Tak? Zgadzasz się? To super! Ale jeszcze jedna sprawa, nic mu nie mów, że przylatujesz. Gdy będzie wiedział to się przygotuje i nie zobaczysz w czym jest problem ... Tak? Świetnie, to do zobaczenia jutro, gdzieś koło południa ... No, trzymaj się, narazie – rozłączył się, zacierając ręce. Wiedział, że to najlepsze co mógł zrobić. Nie było wyjścia. Jako przyjaciel miał obowiązek do zastosowania terapii szokowej by przywrócić młodego Sykes’a do życia. 
*
Następnego dnia obudziło go pukanie do pokoju. Siłą woli otworzył jedną powiekę by zerknąć na zegarek, który pokazywał godzinę siódmą rano.
Wszystko zaczęło się w nim gotować na myśl, że ktoś warzył się przeszkadzać mu podczas jego odpoczynku.
- Kto tam?! – krzyknął, nie ruszając się z łózka.
- To ja, Max! Otwórz!
Wzdychnął głęboko pod nosem, owinął się pościelą i wraz z nią podąrzył ku drzwiom.
Cały zaspany, otworzył koledze, wpuszczając go do środka.
- Zbieraj się, młody. Potrzebuję Cię za godzinę – odparł George, odsłaniając zasłony, które wpuściły do pokoju falę dziennego światła.
- Ale po co? Nie możesz mi po prostu dać pospać? Koncert mamy późno wieczorem, a próbę dopiero po południu.
- Michelle przyjeżdża wieczorem! Musze kupić jej jakiś prezent!
- Stary, jest siódma rano!
- Zanim się zbierzesz i zanim dojedziemy będzie dziesiąta. Chcę coś kupić, a potem spokojnie zjeść obiad i udać się na próbę. Proszę Cie, potrzebuje pomocy – łysy spojrzał na niego, błagającym wzrokiem.
- Okay, okay! To idę się kapać.
- Dzięki stary! Wpadnę za godzinę! – chłopak wyleciał z jego pokoju, zostawiając go do zebrania się.
*
Po godzinie ósmej, siedział już zwarty i gotowy, dopijając resztę herbaty, czekając aż Max po niego wpadnie. Postanowił po raz ostatni sprawdzić jak wygląda jego grzywka, którą tym razem układał zupełnie sam. Wszedł do łazienki i przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze. Nieźle mu wyszło, ale musiał poprawić boki, które uległy katastrofie, gdy narzucał na siebie koszulkę.
W mieszkaniu rozległo się pukanie, w końcu dotarł jego spóźniony przyjaciel.
- Właź Max, już jestem prawie gotowy! – krzyknął by mieć pewność, że będzie go słychać na korytarzu.
Usłyszał trzaśnięcie drzwiami, więc pospieszył się jeszcze bardziej, poprawiając lakierem owe niesforne kosmyki. Uchwycił w dłoń swoją czapkę i w trakcie jej zakładania, ruszył do głównego pokoju. Schylony podszedł do łózka, gdzie leżał jego telefon, w tym samym czasie wciąż wpychając grzywkę pod daszek. 
Spojrzał na godzinę w komórce i syknął cicho.
- Wybacz stary ... Zawsze się spóźniam. To co? Idzie .... – przerwał, gdy odwrócił się w stronę korytarzyka. 
Jego wzrok napotkał duże, niebieskie oczy należące do dziewczyny, która stała teraz z opuszczonymi dłońmi, obiema trzymając niedużą torebkę. Uśmiechnęła się na jego widok i zarzuciła włosami, które przeszkadzały jej w mruganiu.
- Cześć Nathan. Wybierasz się gdzieś? – zapytała, nie ruszając się z miejsca.
Stał tam jak słup soli, nie mając pojęcia czy dobrze widzi, czy może tylko mu się wydaje. Potrząsnął głową by się upewnić i wciąż widział to, co przed chwilą.
- Madi !!! – rzucił telefon daleko w kat, po czym podbiegł do niej, podnosząc w ramionach, kręcąc się z nią kilku krotnie dookoła własnej osi. Tulił ją do siebie jak najmocniej tylko potrafił, mimo iż nie miał zielonego pojęcia co robiła w Stanach. 
Postawił ją ostrożnie na nogi, nadal wpatrując się w nią jak w obrazek.  Roznosiła go czysta euforia, którą starał się jakoś opanować, pomijając fakt, że uginały mu się kolana i trzęsły dłonie.
- Co Ty tu robisz? – zadał pierwsze z tysięcy pytań jakie mu przychodziły do głowy.
- Wpadłam Cię odwiedzić. Dawno Cię nie widziałam, stęskniłam się, więc postanowiłam Cie zobaczyć – odparła, odkładając swoją torebkę na wieszak.
- Skąd wiedziałaś, w którym hotelu jestem?
- Powiedzmy, że nie doceniasz swoich przyjaciół.
- Max! Czułem, że coś knuje! Ale w życiu bym się nie domyślił ... Siadaj! Chcesz coś do picia? Jedzenia? Cokolwiek?
- Szklanka wody mnie uszczęśliwi – zaśmiała się, po czym dokładnie obserwowała go jak popędził w poszukiwaniu czystej szklanki. 
- Proszę – wręczył jej szkło w dłoń i usiadł koło niej, za nic nie mogąc pozbyć się z twarzy tego szerokiego uśmiechu. Jego oczy od dawna nie były tak długo skupione na jednej rzeczy.
- No co? Czemu mi się tak przyglądasz? Zmieniłam się?
- Nie ... Po prostu jeszcze do mnie nie dotarło, że tu jesteś.
- To niech dotrze. Powiedz mi co się z Tobą dzieje? – zagadnęła, uzyskując w tym momencie sto procent jego koncentracji.
- A co ma się dziać? – jego oczy urosły, a brwi sięgnęły połowy czoła.
- Max dzwonił, mówił, że jesteś nieznośny, że masz jakiś problem, i że tylko ja mogę jakoś pomóc, dlatego mnie tu ściągnął.
- On Cię tu ściągnął? Co za świnia podstępna! – zerwał się na równe nogi, a jego twarz z radości, w sekundę zamieniła się w złość sięgającą maksimum – Nikt nie prosił, żeby się mieszał! Zawsze musi wcisnąć swój nos niepytany! Zabiję go za to!
- Uspokój się! O co Ci chodzi? Chciał dobrze, a jeśli przeszkadza Ci to, że tu jestem to mogę się zaraz stąd ulotnić. Jestem tu tylko po to, żeby pomoc, ale nic na siłę – podniosła się z sofy i skierowała ku swojej torebce w korytarzu.
- Nie możesz mi pomóc! On tez nie! 
- Dlaczego nie? W czym tkwi problem? Powiedz, a ja sama zadecyduję czy jestem w stanie pomóc – odparła, odwracając się ku niemu. 
Kłócili się po raz pierwszy, jeszcze nigdy wcześniej na siebie nie krzyczeli, ale miała to głęboko gdzieś, gdyż nie zamierzała odpuścić. Za dobrze go znała. Wiedziała, że nie warto prosić o pozwolenie, tylko po prostu robić swoje, a on prędzej czy później i tak by się z tym zgodził. 
Jednak taka kłótnia wydawała się zdrowa, oczyszczająca. Każdy musi kiedyś się wyładować.
- Naprawdę chcesz wiedzieć w czym tkwi problem? – spuścił nieco z tonu, podchodząc o dwa kroki bliżej niej – Chcesz?
- Tak, bo wiem, że cokolwiek by to nie było, nie ma sytuacji bez wyjścia. I jestem tu, żeby Ci pomóc, nie zaszkodzić. Więc proszę, powiedz po prostu o co chodzi, a razem już coś wymyślimy.
- No jak to o co chodzi? Nie domyślasz się?
- Nie bardzo ...
- O Ciebie! Od zawsze i non stop, cały czas chodzi tylko i wyłącznie o Ciebie! Nie mogę już tego dłużej znieść! A teraz jeszcze zaczęło się to odbijać na innych ... – wykrzyczał, aż tracąc oddech. Przyglądał się jej oraz jej reakcji i miał wrażenie, że wciąż nie zrozumiała co próbował jej powiedzieć. 
- Chyba  nie łapię ... Co ja Ci znowu zrobiłam?
- Ehhh ... – wzdychnął, po raz kolejny zbliżając się do niej, tym razem do tego stopnia, że stanął nad nią, wpatrując się w jej zdezorientowaną twarz – Co mi zrobiłaś? Sprawiłaś, że nie umiem bez Ciebie normalnie funkcjonować. Znaczysz dla mnie dużo więcej niż Ci się wydaje. Nic Ci nie mówiłem do tej pory, bo złożyłem obietnice, że zostaniemy przyjaciółmi i za nic nie chciałem tego stracić. Ale z mojej strony to już od dawna nie jest tylko przyjaźń ... Przepraszam, złamałem obietnice, wiem. Ale już jest za późno, nie cofnę tego. 
- Nie możesz mi po prostu powiedzieć o co chodzi tylko kręcisz tak na około? – zapytała, rzucając swoja torebkę tam gdzie, zostawiła ją wcześniej. 
- Łatwo się mówi ... – uśmiechnął się nieco, dochodząc do wniosku, że przecież raz kozie śmierć. Przeznaczenie wkroczy i rozstrzygnie wszystko po swojemu.
‘Najwyżej dostanę po pysku. Trudno! Przeżyję, a jeśli nic nie powiem, to nie przeżyję. Uff ... No dawaj stary, dawaj!’.

*******

Kolejny rozdział wstawiony szybko, gdyż w przyszły weekend moje urodziny, więc nie sądzę, że będę w stanie go wtedy wrzucić, a w tygodniu mam zapieprz w collegu ..
Z dedykacją dla mojej @Aleeex_17, bo jak piszę, to wciąż powtarzam sobie w głowie pytanie: co ona na to powie? :)
Kocham Cię Stara! Przeznaczenie jednak istnieje. O tak! #nicely!

No comments:

Post a Comment